sobota, 11 lutego 2017

Pierwsza krew czyli wizyta w Gdańskiej Papugarni

Zaczęło się fajnie. Wchodzimy... duża hala a w niej bajecznie kolorowe papugi bez klatek. Siedzą na siatkach, drewnianych karmnikach i wspinają się po sznurach. Trochę brakuje zieleni. Brak roślin ale za to jest czysto. Naprawdę czysto. Nigdzie nie widać ptasich kupek (jedyna którą zobaczyłem była na placach jednego ze zwiedzających no ale cóż jak się chodzi z ptakiem na ramieniu trzeba się z tym liczyć). Mamy pojemniczki z karmą, które zakupiliśmy wraz z biletami. 





Podchodzimy do papug i próbujemy je karmić. Większość z apatytem zajada drobne ziarenka. Niektóre nie chcą jeść a są nawet takie które dość energicznie dziobią rękę z pojemnikiem jakby chciały powiedzieć „zabieraj to! nie chcę!”. Na początku karmimy te malutkie, potem zbieramy się na odwagę i zaczynamy karmić największe – ary. Nawet te papuzie giganty zbierają ziarenka z zadziwiającą precyzją i spokojem. Wtem frrryy – dorodna kakadu ląduje na ramieniu Ani. Z apatytem zajada podsuniętą karmę po czym zaczyna interesować się okularami. Potężny dziób łapie za oprawkę no i zaczyna się przeciąganie :-). Ania próbuje wyrwać okulary, papuga nie daje za wygraną. Po dłuższej szarpaninie wreszcie się udaje a papuga wraca na swoje miejsce na lince. „A wie Pani że właśnie jedna ukradła mi kolczyk” - skarży się jakaś Pani - „czytałam o tym w internecie ale nie wiedziałam że to prawda – jestem zła na siebie że nie zdjęłam”.

Teraz ja zbieram się na odwagę i podchodzę do okazałej ary. Wystawiam rękę a ptak bez oporów na nią wskakuje. Chwilę karmię go ziarenkami, które delikatnie wybiera z pojemniczka ogromnym dziobem. Następnie powoli przechodzi na moje ramię i zaczyna coś dłubać przy zamku błyskawicznym mojej bluzy. Słyszę chrzęst jakby rozgniatanych orzechów i po chwili widzę jak z dzioba wypadają małe plastikowe elementy – o zgrozo! to przecież mój zamek!!! Trzeba coś zrobić! Delikatnie próbuję ręką odsunąć głowę ptaka, który w tym momencie wydaje krótki pełen niezadowolenia, ochrypły dźwięk „krruuu”. Ponownie próbuję coś zrobić a ptak znowu ostrzegawczo „kruuurrruuu”. Przy trzeciej próbie ptak nagle puszcza zamek a potężnym dziobem łapie moje palce i kilka razy szybko ściska – nie za mocno – ale tak żeby zabolało – to ostateczne ostrzeżenie. No cóż – ten dziób miażdży orzechy – trzeba zmienić taktykę... Zaczynam podsuwać mu karmę i jakoś udaje mi się go w końcu oderwać od nieszczęsnego zamka błyskawicznego i nakłonić do opuszczenia mojego ramienia i wejścia na linę. Ale moja wolność nie trwa długo. Po chwili na moich plecach ze świstem ląduje następna ara i bez ceregieli bierze się od razu za demontaż zamka. To chyba film „Ptaki” Hitchcocka w realu – myślę – i zakrywam zamek ręką. Ta ara nie atakuje tylko przesuwa się na kark i zaczyna szczypać mnie w szyję – gdy zakrywam ją ręką szczypie rękę. Nagle widzę że na ręce jest krew! Ona chyba myśli, że pieprzyki na mojej szyi to nasiona! Stawiam kołnierz a Ania pomaga mi się pozbyć następnej szalonej papugi.

Kierujemy się do wyjścia. Teraz z obawą patrzę na wszystkie ary – nawet wydaje mi się, że odwracają się na swoich linkach gdy przechodzę żeby przy pierwszej okazji skoczyć mi na ramię albo na plecy :-). Już przy wyjściu... frryy , frryy, frrryy – niemal jednocześnie lądują na mnie trzy małe bajecznie kolorowe papużki... i z miejsca zabierają się za dalszy demontaż mojego zamka błyskawicznego :-) Co jest? Czy one się porozumiewają międzygatunkowo? To małe papużki więc bez pardonu biorę w rękę tę, która najbardziej demoluje mi garderobę żeby odsadzić ją na linkę. Ptaszek w odpowiedzi łapie mnie za palec dziobkiem i ściska tak mocno, że w pewnym momencie wisi mi na palcu jak rak – najwyraźniej jest wściekły że go przenoszę na linkę – na szczęście to mały ptaszek więc ból jest do zniesienia :-) Pojękując od wściekłych uszczypnięć odkładam dwa pozostałe ptaszki... No to wreszcie ewakuacja :-) Z radością pozostawiam "ptaki Hitchcocka" za przeszklonymi drzwiami.....  :-)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz